Dopiero niedawno wróciłem do domu, po męczącej, ale fajnej sesji na okładkę płyty zespołu, ciągle jeszcze szukającego nazwy, który to postanowił wspomóc fundację, której nazwy to ja nie pamiętam niestety, jako że zwykle wypadają mi z pamięci nazwy i nazwiska, tak samo jak nie pamiętam twarzy, chociaż mam fotograficzną pamięć do miejsc, w których raz już byłem i nawet po latach pamiętam, gdzie znajduje się np. knajpa, w której spędziłem miłe chwile z kumplami z technikum, z którymi to narzekaliśmy na lekcje polaka, a ja zwłaszcza, bo byłem gnębiony za tworzenie zbyt długich zdań w wypracowaniach.
Wracając do sesji, Prezes fundacji poprosił mnie o parę zdjęć, a Prezesowi się nie odmawia. Zwłaszcza, że prośba została poparta obietnicą zapewnienia przez Anię ( wielką miłośniczkę gotowania) cateringu. Chciałbym Wam zaprezentować zdjęcia tortilli nadziewanej kurczakiem i kukurydzą, czy takich małych ptysi nadziewanych masą jajeczno-jakąśtam albo pasztecików… Niestety. Byłem po całym pracowitym dniu tak głodny, że nawet nie pomyślałem o zrobieniu zdjęcia.
Catering to zwykle mało doceniany element sesji fotograficznej. A jednak w którymś momencie, światło, kadr i pomysł na zdjęcie robią się coraz mniej ważne. Zaczynam myśleć tylko o tym, kiedy rozlegnie się dzwonek do drzwi, oznajmiający przybycie obiadu. Najedzona ekipa to szczęśliwa ekipa. A szczęśliwa ekipa pracuje dobrze, szybko i sprawnie. I o to chodzi.
Gdy się już najadłem, mogłem spokojnie myśleć o koncepcji sesji. A była ciekawa, gdyż Prezes miał pomysł, by zrobić zdjęcia z przestrzennymi postaciami, jak z książeczek dla dzieci, które pojawią się po otwarciu okładki. ( rozumiecie o czym mówię?)
Musiałem precyzyjnie poustawiać postacie tak, aby nie wchodziły na siebie, były w odpowiednich planach itd. Ale chciałem napisać o czymś innym. Zrobiłem parę zdjęć moim telefonem i wydawało mi się, że wyglądają dobrze. Jednak po wrzuceniu do Aperture, w którym wszystko obrabiam, trochę się załamałem. Szumy po zbóju, mało co ostre, o kolorze już nie wspomnę. No to zacząłem obróbkę, bo przecież nie mogę takich kiepskich zdjęć Wam pokazać. Mieszałem i mieszałem wajchami i trochę to pomogło. Wtedy zorientowałem się, że jestem uzależniony od obróbki. Nie ma zdjęcia, którego bym nie obrabiał. Jeżeli chodzi o komercyjne foty, nie ma w tym chyba nic dziwnego. Ale żeby obrabiać zdjęcia z telefonu!!!
Gdzie te czasy, kiedy pracowałem na slajdach. Zanosiłem wywołany film do agencji i na tym moja rola się kończyła. Teraz więcej czasu spędza się przy komputerze niż robiąc zdjęcia.
Po tym długim wstępnie, rzućcie okiem na foty. Obrobione foty 🙂
chłopaki rozkładają bambetle
wokalista się nudzi, bo ma mało do rozkładania
moja najstarsza lampa
kadr z precyzyjnie uciętymi głowami
maskotka zespołu, lubi się wkręcać
był też robiony film z backstage’u
Codziennik Artura Nyk – blog o fotografii reklamowej