×
Artur Nyk Blog
  • Fotografie
  • O mnie
  • Jak zostać fotografem
  • Jak to zrobiłem
  • do kawy
  • Fotografie
  • O mnie
  • Jak zostać fotografem
  • Jak to zrobiłem
  • do kawy

31 maja 2011

| przez Artur Nyk

Test nieobiektywny czyli Canon 5D mk2 kontra 1Ds mk3 czyli grip w cenie samochodu

No i stało się. Właśnie czytacie 300 wpis na moim blogu. Ale ponieważ wszystko, co najważniejsze, podsumowałem już wcześniej, tym razem test jednego zdjęcia, który rozwiąże wiele wątpliwości.

Już dawno planowałem porównać te dwa aparaty, ale muszę przyznać, że trochę się tego testu obawiałem. Bo co, jeśli okaże się, że nie ma żadnej różnicy pomiędzy aparatem za 8.000 zł i 25.000 zł?
W końcu jednak trawiony ciekawością, zdecydowałem się na ten pojedynek.

Okazją była sesja zegarka, którą ostatnio robiłem. Nie było to zlecenie komercyjne, więc mogłem sobie na taki test pozwolić. Najpierw trochę o samym sposobie fotografowania zegarków. Zegarek, jak każdy widzi, jest mały, błyszczący i ma szybkę. To cechy ewidentnie utrudniające sprawę. Kiedyś sporo fotografowałem zegarków dla marki Timemaster i już wtedy musiałem rozwiązywać całą masę problemów z oświetleniem.

Szybka to pierwsze zmartwienie, odbija się w niej wszystko co świeci. Można oczywiście zastosować filtr polaryzacyjny, ale po pierwsze, nie zawsze wszystkie bliki w ten sposób można zdjąć, po drugie, w ten sposób automatycznie likwidujemy bliki na tarczy, a to nie zawsze jest naszym celem.
Zegarek się błyszczy i najczęściej ma chromowane powierzchnie, które musimy takimi pokazać. I tu pojawia się dodatkowy konflikt, bo ma błyszczeć chrom, a nie może błyszczeć szkło. Część producentów decydowała się kiedyś na przygotowanie specjalnie do zdjęć zegarków bez szybki, co nie zawsze dawało dobry efekt.
No i na koniec, zegarek jest mały, czyli musimy stosować obiektyw makro. A to oznacza małą głębię ostrości. Rozwiązaniem są obiektywy typu shift lub praca na wielkim formacie. Możemy wtedy tak złamać płaszczyznę ostrości, by uzyskać idealną ostrość na całym obszarze. Jest też drugie wyjście, z którego ja skorzystałem tym razem. Po prostu odsunąłem się z aparatem do tyłu. Automatycznie zwiększyło mi to głębię ostrości, choć sam zegarek zmniejszył się w kadrze. Pisałem ostatnio o celowości posiadania aparatów o dużej rozdzielczości. To właśnie jeden z tych przypadków, kiedy duża matryca bardzo się przydaje.

To jeszcze półprodukt, ale już dosyć bliski skończenia

Przy tego typu fotografii bardzo ważne jest odpowiednie przygotowanie przedmiotu do zdjęć. Zegarek bardzo dokładnie wyczyściłem i zamocowałem solidnie na stole. To ważne, by i aparat i zegarek nie miał szansy na nawet najdrobniejsze poruszenie, gdyż może to sporo zmienić w ostrości i oświetleniu.
Zacząłem od ustawienia głównego światła, którym był tu soft 35×90 umieszczony naprzeciw aparatu. (moc około 250 Ws). Jako drugie światło postawiłem lampę z dużą czaszą po lewej stronie (moc około 30 Ws). Odpowiedzialna jest za oświetlenie paska na dole. Teraz nastąpiły długie próby znalezienie optymalnych blików na kopercie. Mając dwie lampy, uznałem, że to w zupełności wystarczy, a do zrobienia blików wykorzystałem małe ekrany z własnych wizytówek.

Gdy uznałem, że w zasadzie wszystko jest już OK, zrobiłem dłuższą przerwę i zastanowiłem się, co mógłbym jeszcze poprawić. Dołożyłem trzecią lampę z dużą, dosyć miękką białą czaszą i obserwowałem, co się dzieje (moc około 30 Ws). Okazało się, że dodatkowa lampa lekko wypełnia cienie na tarczy, co daje dobry efekt.
Na koniec dołożyłem jeszcze jedną lampę, której jedynym zadaniem było zrobienie bliku na krawędzi szybki na dole zegarka (nie ma go na zdjęciu, będzie dołożony w postprodukcji).
Aby nie poruszyć nawet minimalnie aparatu w trakcie wyzwalania migawki, zdjęcia wyzwalałem bezpośrednio z Aperture, do którego podpięty był Canon.

Gdy wreszcie skończyłem definitywnie to zdjęcie, nadszedł czas na zrobienie go Canonem 5D mk2.  Ponieważ jest mniejszy i nie miał gripa, nie uzyskałem dokładnie tego samego kadru, mocując go na statywie.

Zrobiłem zdjęcie, wyświetliłem na ekranie razem ze zdjęciem z 1Ds mk3 i…. Nie zauważyłem różnicy….
To znaczy w pierwszej chwili nawet je widziałem  ale były to tylko moje pobożne życzenia. Oglądałem oczywiście w pełnym powiększeniu, sprawdzałem, jak plik reaguje na kontrast, ekspozycję, odzyskiwanie szczegółów w bielach. I nic. Nie znalazłem nic, co byłoby jakąś zdecydowaną różnicą. Jedyną rzeczą, którą się różniły, był balans bieli. Zdjęcie z „piątki” było zbyt chłodne. Ale przy RAWie to żadna różnica.

Zdjęcia wyświetlone w Aperture, po lewej 5D mk2, po prawej 1Ds mk3

Ten test jeszcze niczego nie dowodzi tak naprawdę, mamy tu specyficzną scenę, prawie monochromatyczną. Postaram się niedługo znowu zrobić porównanie obu aparatów, tym razem przy świetle dziennym i z nastawieniem na kolor.

Czy więc rzeczywiście nie warto dopłacić do „jedynki” kwoty 17.000 zł za wbudowany grip? I tak i nie. 1Ds mk3 nie miał żadnej konkurencji, gdy pojawił się na rynku i nadal jej nie miał, gdy go kupiłem. Wtedy nie miałem innego wyboru. Czy dzisiaj zdecydowałbym się na 5D mk2 w zamian? Co dostajemy za te 17.000 zł? Na pewno zdecydowanie lepszy autofokus, zdecydowanie lepszą ergonomię, możliwość pracy na dwóch kartach, sporo osprzętu w standarcie, większe możliwości personalizacji, lepszy wizjer, brak możliwości kręcenia filmów i gorszy wyświetlacz, a gratis zdecydowanie lepszą minę klienta, gdy pyta o cenę naszego aparatu 🙂

Raczej nie zamieniłbym się na „piątkę” bo 1Ds mk3 to najlepszy aparat, jaki miałem w życiu. Gdy robi się 100 klatek tygodniowo, nie zwraca się uwagi na wiele drobiazgów. Gdy robi się ich tysiące, to mały drobiazg może wyprowadzić z równowagi 🙂

Wycinek zdjęcia z Canona 1Ds mk3 (kliknij, by zobaczyć w pełnym rozmiarze)

Wycinek zdjęcia z Canona 5D mk2 (kliknij, by zobaczyć w pełnym rozmiarze)
Codziennik Artura Nyk – blog o fotografii reklamowej
Aperture, backstage, Canon, foto mądrości, Jak to zrobiłem, porady, sesja, sprzęt, test
komentarz

29 maja 2011

| przez Artur Nyk

Biały dom

Aby przeciwstawić się temu, co pokazałem wczoraj, dzisiaj parę zdjęć architektury, która jest dla mnie oddechem i inspiracją. Właściwie można powiedzieć, że na tych zdjęciach nic nie ma. Kilka białych płaszczyzn i krzywizn.
Są tu zdjęcia nowych  i starych domów, paru detali, a nawet jednego hotelu, który z założenia miał być pewnie bajkowy. A jednak każde  z nich jest dla mnie obrazem dającym spokój. Minimalizm, światło, biel, błękit. Żadnych plastikowych krasnoludków, kolumienek przed wejściem, czerwonych dachówek i żółtych elewacji.
Nasz rząd ma pomóc Tunezji we wprowadzaniu demokracji. Może Tunezja w zamian wyśle do nas paru architektów?

Codziennik Artura Nyk – blog o fotografii reklamowej
architektura
komentarz

27 maja 2011

| przez Artur Nyk

Hasselblad sześciostrzałowy

Pewnie część z Was już czytała o nowym Hasselu. Najnowsza przystawka to już nie jakieś marne 60 czy 80 Mpx ale okrągłe 200 Mpx rozdzielczości. Moje oczy też zrobiły się okrągłe, gdy to zobaczyłem. Od razu rozmarzyłem się, co mógłbym zrobić z takim aparatem… Ale już po chwili ochłonąłem i  doszło do mnie, ile musi ważyć taki plik.

fot. Hasselblad

Po co więc robić aparaty o tak astronomicznie wielkich matrycach? Gdy miałem Canona 5D, to plik 12,8 Mpx wydawał mi się znakomity pod kątem ostrości obrazu, koloru i szczegółu. Gdy przesiadłem się na 1Ds mk3, to 21 Mpx zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. W tamtym momencie był to na pewno najlepszy mały obrazek, który na dodatek mógł nawiązać walkę ze średnim formatem. Teraz po kilku latach od jego premiery Jedynka nie robi już takiego wrażenia swoimi parametrami. Największą konkurencję robi mu 5D mk2, który ma matrycę o tej samej rozdzielczości. (Sam byłem zawsze ciekawy jakie są różnice w tym aparatach i już bardzo niedługo zrobię mały test porównawczy obu aparatów).

Wracając do średniego formatu, gdy zacząłem oglądać zdjęcia z przystawek 40 czy 65 Mpx to niestety różnica jest widoczna. Mój Canon tu nie ma szans.  Rożnica jest spora, a nawet bardzo duża. Pewnie większość z Was zapyta, ale po co taka duża rozdzielczość, jeśli zdjęcie potem w druku ma format A4? Otóż wszystko zależy od tego, co fotografujemy, dla kogo i za ile. I pytanie pomocnicze: i jak bardzo jesteśmy leniwi?

Już odpowiadam. Jeżeli fotografujemy szafkę lakierowaną na wysoki połysk, to przy wydruku A4 różnica w zdjęciu o rozdzielczości 20 Mpx i 40 Mpx pewnie będzie trudna do wychwycenia. Lakierowana powierzchnia nie ma praktycznie faktury, więc więcej pikseli nie przekaże więcej informacji. Ale jeśli fotografujemy zamszowe rękawiczki to dwukrotnie większa rozdzielczość pozwoli na zapisanie większej ilości informacji o fakturze zamszu. I dobry druk jest w stanie tę fakturę pokazać.

Ma też znaczenie, dla kogo fotografujemy. Miałem kiedyś długą rozmowę z potencjalnym klientem, który ostatecznie był zawiedziony, bo przyznałem się, że pracuję na Canonie i nie mam średniego formatu (przy okazji pytał się też o lampy i znowu go zawiodłem, że nie mam Profoto). A tak na serio, to agencje reklamowe czasem muszą zmagać się z problemem zmiany koncepcji obrazu już po sesji. Gdy nagle się okazuje, że do reklamy idzie nie całe zdjęcie, a tylko jego fragment, muszą mieć zapas rozdzielczości. Gdy w grę wchodzi poważna sesja, dobrze jest mieć rezerwę jakości.

No i zależy, za ile pracujemy. Jeśli nasze zdjęcie kosztuje 100 zł, to raczej będzie kiepsko zarobić na taką przystawkę, chyba, że szybko sprzedamy 1280 takich zdjęć (tak, zgadza się, przystawka 200MS kosztuje 128.000 zł i to netto). Ale wystarczy robić zdjęcia po 5000 euro i wtedy mamy zdecydowanie inne podejście do kwestii sprzętowych 🙂

A dlaczego pytałem o poziom lenistwa? Bo duża matryca to najlepsze wytłumaczenie dla robienia zdjęć w sposób „upraszczający” sprawę. Czyli zamiast precyzyjnie ustawiać kadr, robimy tak na oko, z dużym zapasem, bo „potem się wykroi kadr”. Znam to z autopsji, gdy mam jakiś drobiazg do zrobienia w studio, to robię szerszy kadr gwarantujący pełną ostrość i po sprawie 🙂

No dobrze, ale po co nam 200 Mpx? To już chyba mała przesada, nawet dla mnie. Na dodatek nie jest to jednak takie prawdziwe 200 Mpx. Przystawka, 200MS, tak na prawdę ma rozdzielczość 50 Mpx i „tylko” tyle będą miały pliki, gdy będziemy fotografować ludzi i wszystko inne, co się rusza. Gdy chcemy większej rozdzielczości, musimy sobie znaleźć coś bardzo nieruchomego, gdyż aparat będzie musiał zrobić 6 strzałów. Za każdym razem ultra-hiper precyzyjne siłowniki będą przesuwały matrycę o 1 albo i 0,5 piksela i w jakiś super skomplikowany sposób procesor poskłada to wszystko do kupy. Nawet nie chcę wiedzieć, jak to się dzieje. Ważne, że nie można nawet oddychać w trakcie fotografowania, by nic się nie poruszyło. Hassel ma też tryb czterostrzałowy, który pewnie będzie najczęściej wykorzystywany. Wtedy powstanie tylko plik 50 Mpx, ale za to o znakomitej ostrości i rozpiętości tonalnej.

Oczywiście, jest jeszcze cała masa innych problemów z takim aparatem, nie tylko praca na bezdechu. Aby zrobić zdjęcie za pomocą czterech strzałów, musimy też mieć absolutnie powtarzalne lampy. Za każdym razem błysk musi mieć dokładnie ten sam kolor i moc. A to oznacza, że nie zadowolimy się byle czym. Polecam np. generator Broncolor z głowicą za jedyne ok 47.000 zł 🙂
Do kompletu przyda się jeszcze stacja graficzna, ale to już jest tanie. 12-rdzeniowy MacPro kupicie za 25.000 zł. No ale warto by dołożyć mu trochę pamięci. Tak z 8 kości 8GB, to już tak mała kwota, że szkoda o tym nawet wspominać. Ale na pewno pamięć się przyda, bo RAW potrafi mieć nawet 1,2 GB (słownie jeden przecinek dwa giga bajta ).

A wszystko po to, by robiąc zdjęcie, można było policzyć każdą cząsteczkę kurzu, która osiądzie na naszym fotografowanym przedmiocie.

Polecam, byście sami sobie zobaczyli, jak wyglądają zdjęcia z tego aparatu i poczytali o nim więcej.

Codziennik Artura Nyk – blog o fotografii reklamowej
Canon, foto mądrości, sesja
komentarz

25 maja 2011

| przez Artur Nyk

Nikon lepszy od Canona

To brzmi jak prowokacja, zwłaszcza na moim blogu, gdzie wiele razy dowiodłem, że Canon jest lepszy… Bo TAK! 🙂
Nie mniej dzisiaj muszę przyznać, że Nikon zrobił coś bardzo fajnego i bardzo potrzebnego. Firma stworzyła stronę poświęconą prawu autorskiemu w fotografii fotoprawo.pl Przyznają się, nie przeczytałem wszystkiego, co już tam jest, a jedynie trochę przejrzałem materiały i artykuły. Już to, co jest, wygląda dobrze i mam nadzieję, że poziom będzie utrzymany.

Tego typu inicjatywa jest bardzo potrzebna, bo wiedza wśród fotografujących na temat swoich praw jest ciągle dosyć słaba. I nie jest istotne, że robi to Nikon, który w ten sposób znalazł świetny sposób na własną reklamę. Istotne jest, że ktoś to robi.
A Canon? No niestety, cytując klasyka: Brak akcji jest.
Przydałyby się jeszcze działania uświadamiające klientów w tej dziedzinie. To już jest bardzo nudne, gdy słyszę: No jak to? Przecież zapłaciłem za zrobienie zdjęcia, no to jest moje. A teraz mam płacić za jakieś prawa?….

Polecam bardzo, by wczytać się we wszystko, co można tam znaleźć i poznać własne prawa. Gwarantuję Wam, że nic tak nie cieszy, jak wystawienie kolejnej faktury na prawa autorskie do tego samego zdjęcia.

Codziennik Artura Nyk – blog o fotografii reklamowej
Canon, foto mądrości, Nikon, porady
komentarz

25 maja 2011

| przez Artur Nyk

Jak zarobić na zdjęciach – cz.4 czyli Odbijam się od muru

Nie mogłem się ostatnio zabrać za wrzucenie pierwszych zdjęć do iStocka. Chyba podświadomie czułem, że nie będzie to łatwe…

Na pierwszy ogień poszło zdjęcie damskiej dłoni. Myślałem, że będzie to w miarę proste i nie będę musiał się wykazywać zgodą modela.
Zgodnie z ich sugestią wysłałem jpg o maksymalnej jakości, wyszło ok 12 MB. Trochę to mimo wszystko potrwało, ale fakt, mój internet nie jest zbyt szybki.  Wreszcie fota załadowała się i dostałem komunikat: Przesyłanie pliku – krok 3 z 3. To miło, choć nie wiem, kiedy zrobiłem dwa pierwsze kroki.

No dobrze, najpierw muszę wymyślić tytuł zdjęcia: Płatki róży w kobiecej dłoni. Uwielbiam wymyślać tytuły zdjęć…. Teraz opis. No co mogę tu jeszcze na ten temat napisać? Różowe płatki róży w kobiecej dłoni.
Teraz jestem już mądrzejszy, bo pisząc dzisiaj tego posta zajrzałem, co inni piszą w opisach i czasem jest to po prostu zaproszenie do obejrzenia jakiejś kolekcji zdjęć.

Następnie seria pytań: Zezwól na odbitki? Tak. Zezwól na wszystkie opcje licencji rozszerzonej? Tak. To generalnie szansa na sprzedanie drożej.

Teraz muszę jeszcze wybrać kategorię. A już zdążyłem się znudzić i na myśl, że tą drogę będę przechodził za każdym razem, trochę przechodzi mi ochota na sprzedaż zdjęć w ten sposób. Może jakbym poszedł z nimi na targ, byłoby dla mnie lepiej 🙂
Wybrałem kategorię pierwszą – Health And Beauty. Kategoria druga – Isolated Objects. Na trzecia kategorię już nie miałem pomysłu. Wiem już, że będę musiał się tych kategorii nauczyć na pamięć, by wrzucać do dobrych.

Słowa kluczowe, to jest dopiero pole do inwencji twórczej. Nie wystarczy wpisać tylko to, co widać na zdjęciu. Trzeba wymyślić, co to zdjęcie może ilustrować. Wpisałem takie słowa: damska dłoń, damska ręka, delicacy, delikatność, femininity, kobiecość, ladies hand, nails, neat hand, paznokcie, płatki róży, rose petals, różane płatki, różowe płatki, well-groomed nai, woman’s hand, womanhood, zadbana dłoń, zadbane paznokcie
Nie wiedziałem do końca, czy system sam przetłumaczy, czy lepiej wpisać również po angielsku. Mój angielski jest tak dobry, jak polskie drogi, poprosiłem więc o pomoc wujka Gugla.

Nacisnąłem Dodaj i … pokazały się wykrzykniki oznaczające błędy i niejasności. System pyta się mnie : „damska dłoń” czy miałem na myśli „damask”? Ok już wiem, że po polsku to my se nie pogadamy za bardzo. Właściwie do wszystkich słów kluczowych ma jakieś zapytania i nic nie rozumie. Większość słów wyleciało. Dobra, resztę wyjaśniłem. Ale co teraz mam nacisnąć??? Nie ma żadnego Dalej. W akcie desperacji znalazłem podobne zdjęcie w systemie i przepisałem trochę słów kluczowych :
Human Hand, Flower, Single Flower, Holding, Rose, Hands Cupped, Flower Head, Petal, Gift, Fingernail, Palm.

No i kolejne pytania: Human hand – English British czy U.S. ???
A może trzeba nacisnąć Kontynuuj? Działa… Nie!!! Proszę wybrać przynajmniej jedną kategorię. No przecież wybrałem wcześniej… OK, jeszcze raz…

YES, YES, YES poszło.

Komunikat : Twój przesył powiódł się i zostanie teraz poddany inspekcji pod względem jakości i kwestii prawa autorskiego. W momencie zatwierdzenia przez administratora, zostaniesz powiadomiony poprzez e-mail. Dziękujemy bardzo.
Prześlij kolejny.

O nie. na dzisiaj wystarczy tej drogi przez mękę. Pewnie za drugim razem będzie łatwiej, a setne zdjęcie wrzucę jednocześnie oglądając film i rozmawiając przez telefon. Ale najpierw zainstaluję plug-in do Aperture, który pewnie w jakiś sposób zautomatyzuje proces wysyłania. Do Lightrooma  i innych programów pewnie też takie są.

Idę na kawę, zmęczyłem się

Codziennik Artura Nyk – blog o fotografii reklamowej
Aperture, Jak to zrobiłem, porady
komentarz

23 maja 2011

| przez Artur Nyk

Nie fikaj mi brachu

Dzisiaj będzie o tym, co lubię najbardziej, czyli o klientach, którzy nie płacą. Miałem ich już całą masę. Byli tacy, którzy nie płacili, bo popadli w międzyczasie w kłopoty finansowe i tych jeszcze jestem w stanie zrozumieć. Ale wielu było takich, którzy celowo nie płacili, bo uznali, że taka mała firma, jak ja, nic im nie zrobi.

Mój rekord w czekaniu na pieniądze wyniósł 10 miesięcy, jednak tamta firma miała rzeczywiste problemy i nawet chciała mi zaproponować jakieś wyjście z sytuacji: To może weźmie pan tego Żuka wazoników? Propozycja całego samochodu wazonów bardzo mnie rozbawiła, gdybym się na to zdecydował, pewnie do dzisiaj bym je sprzedawał 🙂 A było to ponad 10 lat temu…

Miałem też klienta, który działał bardzo systematycznie i celowo. Najpierw zlecał nam sporo małych rzeczy i od razu płacił gotówką. Gdy nabraliśmy do niego zaufania, zlecił nam dużo rzeczy jednocześnie i przestał płacić.
Gdy spotkałem go kiedyś przez przypadek wysiadającego z nowego samochodu, na moje pytanie jak to jest, że nie ma kasy dla nas, a kupuje nowy samochód, odparł z rozbrajającą szczerością: Przecież muszę czymś jeździć…

Ostatnio zaniemówiłem, gdy klient, który zlecił mi sesję portretową i po miesiącu oczekiwania na przelew (i wielu rozmowach z księgową w tym czasie) odpisał mi: No Brachu ale umawialiśmy się, że popracujemy jeszcze nad zdjęciami, a ty działasz jak błyskawica i już fakturę wystawiasz. Myślałem, że rozmawiam z prezesem poważnej firmy, a tu słyszę, że odzywa się do mnie w ten sposób.
Nie uważam siebie za najlepszego fotografa na ziemi i jeżeli klient jest niezadowolony ze zdjęć to zawsze jestem gotów do rozmów i poprawienia sesji. Jednak w tym przypadku nie miałem przez 40 dni sygnału, że coś jest nie tak. Ostatecznym dowodem, że klient jest zadowolony, było umieszczenie przez niego na stronie mojej fotografii. Czy trzeba coś więcej?

Takie są skutki, gdy nie podpisuje się umowy z klientem. Czasem tego nie robię, bo zlecenie jest małe, a klient wygląda wiarygodnie. No i potem się to lenistwo mści.
Generalnie mam taką zasadę: nowy klient, to zawsze umowa i zaliczka. Jeżeli nie chce podpisać umowy i wpłacić zaliczki to znaczy, że potem nie będzie też chciał zapłacić całości. Proste.

Codziennik Artura Nyk – blog o fotografii reklamowej
porady
komentarz

19 maja 2011

| przez Artur Nyk

Anioł awangardowy

Czy ktoś zgadnie, czego reklamą jest to zdjęcie? Zdjęcie nie jest najnowsze, ma chyba już dwa lata. Poznaniacy mają szansę go znać, bo właśnie w tamtych rejonach wisiało na billboardach.
Pracowaliśmy nad trzema zdjęciami cały dzień i pół nocy. Sławek, który był pomysłodawcą i kierował projektem, ciągle coś chciał poprawiać i ulepszać. Wyciągałem więc z wszystkich zakamarków najróżniejsze rzeczy, które mogły się w jakiś sposób przydać do stylizacji.
Dzielna Beata dawała zrobić sobie wszystko na głowie, jak chyba widać. Na czole, o ile się dobrze przyjrzycie, zobaczycie  siatkę budowlaną 🙂

Co więc może reklamować dziewczyna w takiej niezwykłej aranżacji? Sklep dla plastyków? Awangardowy salon ślubny? Przedstawienie teatralne?

Nie, to jest zdjęcie z billboardu centrum handlowego King Cross Marcelin. Sam bym nie zgadł, ale cieszę się, że zrobiliśmy takie zdjęcie, a nie kolejną słodką dziewczynę zachwyconą zakupami 🙂

Codziennik Artura Nyk – blog o fotografii reklamowej
realizacje, sesja
komentarz

19 maja 2011

| przez Artur Nyk

Ach te kobiety za kierownicą…

Kto z Was nie widział takiego obrazka: jedzie samochód, ale tak trochę dziwnie albo za blisko pobocza, albo środka jezdni, albo za wolno. Podjeżdżacie bliżej, zaglądacie z zaciekawieniem lub oburzeniem, kto w ten sposób prowadzi, no i okazuje się. To kobieta, która się właśnie maluje w czasie jazdy albo facet, który pisze sms’a.

Tacy faceci zawsze mnie wkurzają, kobiety czasem trochę mniej 🙂 Ostatnio zainspirowały mnie, by zrobić serię zdjęć na ten temat. Pierwsza sesja już za mną, namówiłem do tego Karolinę, którą ostatnio często możecie zobaczyć w wielu telewizyjnych reklamach. Jeździliśmy czerwonym Mini, a Karolina robiła to wszystko, czego nie powinna robić w czasie jazdy 🙂 Karmiła małe dziecko, rozmawiała przez telefon i oczywiście malowała się 🙂

No, powiedzmy prawie jeździliśmy, w końcu od czego jest wyobraźnia. Zamiast drogi wystarczyło nam podwórko przy studio, a resztę zrobimy jak zawsze…
Oczywiście na początku myślałem, by wszystko zrobić realnie. Jednak małe dziecko, to nie lalka, nie ma siły by narazić małą Tosię na niebezpieczeństwo i wypuścić Karolinę z Tosią na rękach na normalną drogę. Aby to zrobić, musiałbym mieć zamknięty odcinek drogi, po którym moglibyśmy jeździć, a i tak nie byłoby to do końca bezpieczne.
Musiałem więc zrobić to, co niezbyt lubię i zdać się na montaż. Może następną sesję zrobię realnie 🙂

Na razie dwa zdjęcia z backstage’u, a niedługo już gotowe fotografie Karoliny

Teraz mi nie rób zdjęć 🙂
Prawdziwy auto-portret
Codziennik Artura Nyk – blog o fotografii reklamowej
backstage, sesja
komentarz

17 maja 2011

| przez Artur Nyk

Jak to zrobiłem czyli jak wywołać wypadek

Ostatnio przeglądając zdjęcia, wpadło mi w oko jedno stare zdjęcie. Robiłem wtedy w różnych plenerach sesję dla firmy produkującej tkaniny. Same tkaniny nie były łatwe w fotografowaniu, bo w większości były to grube materiały obiciowe.
Jedno ze zdjęć wyobraziłem sobie na wielkiej łące, którą zapamiętałem na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. W rzeczywistości okazało się, że nie jest to łąka, a pole z młodym zbożem. Wyszedł na jaw brak biologii w mojej szkole…

Pole miało jedną wielką zaletę, było na lekko wznoszącej się równinie, dzięki czemu było go więcej w kadrze. Naszą modelkę Bożenę, ubraliśmy w suknię z tkaniny i postawiliśmy na środku pola. Aby uzyskać małą głębię ostrości, założyłem do mojej mamiya najdłuższy obiektyw jaki miałem czyli 210 mm. Musiałem  stanąć więc dosyć daleko od Bożeny, cała ekipa też stała koło mnie.

A teraz wyobraźcie sobie, że jedziecie samochodem z przeciwnej strony. Wzdłuż pola rosły drzewa i gęste krzaki, była jednak jedna przerwa, tak około 20 m. Z samochodu jadącego z naprzeciwka, widać było nagle półnagą dziewczynę stojącą samotnie w zbożu… Nic dziwnego, że wszystkie samochody ostro hamowały i bardzo powoli przejeżdżały obok. Nas zauważali dopiero na końcu 🙂

Zdjęcie jest oryginałem, czyli skanem ze slajdu bez żadnej obróbki. To coś, co wygląda jak kurz na matrycy, to muchy, które obsiadły tkaninę i są poza głębią ostrości. Dzisiaj wiele rzeczy bym poprawił na tym zdjęciu, nim zobaczyłby to klient. Wtedy szedłem na prezentację z podświetlarką i lupą do oglądania 🙂

Codziennik Artura Nyk – blog o fotografii reklamowej
Jak to zrobiłem, Mamiya, realizacje, sesja
komentarz

15 maja 2011

| przez Artur Nyk

Autochromy czyli RGB z ziemniaka

Taka noc jest tylko raz w roku. Tylko wczoraj można było spędzać noc w muzeach. Coraz bardziej ta idea mi się podoba. W ubiegłym roku razem z całym tłumem ludzi zwiedzałem Muzeum Śląskie. Wczoraj w ramach Fotofestiwalu w Łodzi wybrałem się ze znajomymi do Muzeum Kinematografii na wystawę Zofii Rydet.

Ilość ludzi zupełnie mnie nie zaskoczyła, był dokładnie taki tłum, jak w Katowicach. Nie wiem, na czym to polega, ale wcale to nikomu nie przeszkadzało, może zadziałała stara zasada, jak jest kolejka to trzeba stanąć, bo coś fajnego dają 🙂

Wystawę Rydet zobaczyłem i raczej nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia. Natomiast w sali obok…

Stare kolorowe fotografie kojarzą mi się z wypłowiałym kolorem filmów ORWO. Były tak beznadziejne, że gdy zaczynałem fotografować, nawet mi do głowy nie przyszło, by pomyśleć o robieniu kolorowych negatywów.
Całe moje dotychczasowe skojarzenia przestały mieć znaczenie, gdy wszedłem do pierwszej sali, gdzie prezentowano autochromy. Pierwsze kolorowe fotografie opatentowane prze braci Lumiere. Ich jakość, kolor, światło, rysunek, zachwyciły mnie. Najstarsze pochodziły z 1903 roku, najmłodsze chyba z 1935 roku.
Bracia Lumiere zastosowali bardzo specyficzną technologię, zabarwionych na podstawowe kolory RGB ziaren skrobi. Tu znajdziecie więcej informacji na ten temat.

Zdjęcia skopiowane z oryginalnych płyt szklanych są pokazywane w Polsce pierwszy raz, czyli nie ma siły, jest to wystawa obowiązkowa. Musicie to zobaczyć 🙂 Śpieszcie się, bo można to zrobić tylko do końca maja.

A oto kilka ajfonowych zdjęć z wystawy. W rzeczywistości nie widać tak bardzo świetlówek podświetlających fotografie.

Codziennik Artura Nyk – blog o fotografii reklamowej
dobre zdjęcia
komentarz
1 2 →

© Artur Nyk

↑

Polityka plików cookies

Mam najlepsze ciasteczka, idealne do kawy. Życzę miłego oglądania moich fotografii Odwiedź stronę Polityka plików „cookies” aby dowiedzieć się więcej.

Close