Jeden dzień z Maserati
Pamiętam moje pierwsze w życiu spotkanie z Maserati. Było to przed bramkami na włoskiej autostradzie. Zobaczyłem wtedy Quattroporte z daleka, a jednak od pierwszej chwili rozpoznałem charakterystyczne trzy wloty powietrza na błotniku. Od tamtego spotkania minęło kilka lat, a ja nigdy nie miałem możliwości przejechania się Maserati. Aż do tego piątku…
Zaproszenie na Maserati Pietrzak Social Day, przyjąłem z dużą radością i tylko nie wiem co ucieszyło mnie bardziej. To że będę mógł pojeździć tymi samochodami, czy też zdjęcia, które sobie zaplanowałem. Jak będą wyglądały jazdy nie wiedziałem, natomiast co do zdjęć, miałem precyzyjny plan. Ponieważ wszystkie moje normalne sesje trwają długo, wymagają dużej ilości sprzętu, a na koniec wielu godzin postprodukcji, tym razem miało być inaczej. Chciałem się zmierzyć z tematem fotografowania tylko na świetle zastanym w salonie.
Spakowałem tylko mały statyw, mój ulubiony obiektyw 85/1,8 Canona, filtr polaryzacyjny i pojechałem. Na miejscu szybko zapomniałem o wszystkim co mnie tam czekało: fotografowaniu, włoskiej kawie, tiramisu, ciabattach itd, gdy usłyszałem pytanie Karoliny – to czym chcesz się przejechać?
Mój pierwszy wybór to oczywiście Quattroporte, w końcu czekałem na to od lat. Szybko jednak zmieniłem zdanie, gdy dowiedziałem się jaki silnik ma pod maską. Diesel? Nie tak sobie wyobrażałem moje pierwsze spotkanie z tą marką. W takim razie wybór padł na Levante z trzylitrową V6 o mocy 430 KM. Suvy jakoś nigdy do mnie nie przemawiały, ale nie chciałem się negatywnie nastawiać jeszcze przed jazdą.
I słusznie! Wystarczyło mi jedno mocniejsze wciśniecie gazu, jedno hamowanie i poczułem się w tym samochodzie, jakbym jeździł nim już od dawna. Przestałem czuć, że kieruję pięciometrowym gigantem o masie ponad dwóch ton. To co mnie najbardziej zaskoczyło, to jak łatwo się nim jeździ. Ostre zakręty pokonywał bez śladu przechyłu, a przez wąskie tunele przejeżdżałem z poczuciem takiej łatwości, jakbym jechał małym , miejskim samochodzikiem.
No i ten dźwięk! Nie podobny do niczego z czym miałem wcześniej do czynienia. Roch od razu pokazał mi tryb sportowy, który zmienia kilka ustawień w samochodzie i przede wszystkim sprawia, że brzmi on jeszcze lepiej. Gdy dodawałem gazu, miałem wrażenie jakbym miał zamontowany z tyłu samochodu silnik odrzutowy z Jumbo Jeta. Czegoś takiego jeszcze nie słyszałem!
Levante przyśpiesza z tym silnikiem w 5,2 s do setki i robi to raczej jak gentlemen, który nie uznaje, by warto było o tym wspominać. Przyśpiesza spokojnie w niezauważalny sposób, nie przejmując się czymś tak przyziemnym jak ściganie. Po prostu i tak wszyscy są wolniejsi od niego. Trzeba się przy tym bardzo pilnować, bo przekroczenie każdej dozwolonej prędkości, to tylko moment. Do tego cisza panująca w kabinie, gdy tylko nie przyśpieszamy, działa bardzo relaksująco. Takim samochodem mógłbym pojechać do Wenecji na kawę bez najmniejszego zmęczenia,
Gdy wróciłem, sięgnąłem po aparat i zacząłem szukać ładnych detali. Prawdę mówiąc mógłbym tam siedzieć do rana i nie narzekałbym na brak tematów do zdjęć.
Dzień był dosyć pochmurny i światła naturalnego nie było zbyt dużo, w salonie świeciły jeszcze halogeny, co w efekcie dało mieszane kolorystycznie światło. Ponieważ i tak nie miałem innego wyjścia, postanowiłem wykorzystać to do zbudowania klimatu. Druga decyzja dotyczyła przysłony, wszystkie zdjęcia zrobiłem na całkowicie otwartym obiektywie by mieć jak najwięcej rozmyć.
Miałem na koniec jeszcze jedno założenie. Ponieważ spędzam ostatnio niezliczone godziny nad postprodukcją dużej sesją samochodów, postanowiłem, że zdjęcia Maserati muszę obrobić w dwie godziny. W efekcie spędziłem nad tymi dziesięcioma fotografiami cztery godziny, to jednak i tak uznaję, jakbym obrobił je w mgnieniu oka.
Cała obróbkę zrobiłem wyłącznie w Capture One, jedynie ostatnie zdjęcie otworzyłem w PS, aby usunąć odciski palców z ekranu. W każdym zdjęciu używałem masek, by miejscowo rozjaśnić, przyciemnić czy zdjąć kolor. Głównie usuwałem niebieskie i żółte bliki na metalowych detalach.
Myślę, że te zdjęcia to idealny przykład zasady 80/20 czyli, że na osiągnięcie osiemdziesiąt procent efektu, wystarcza dwadzieścia procent poświęconego czasu. I zgodnie z tą zasadą, gdybym chciał te fotografie udoskonalić przez np. lepsze doświetlenie czy obróbkę, to musiałbym włożyć bardzo dużo pracy, a efekt polepszyłby się nieznacznie. Gdybym chciał takie zdjęcia zrobić na lampach błyskowych, to aby osiągnąć tak miękkie światło, musiałbym mieć mocne lampy i mnóstwo ogromnych zmiękczających blend. Kolor miałbym wprawdzie czysty, ale gdybym jednak chciał wprowadzić akcenty kolorystyczne jakie tu mam, to wymagałoby to znowu dużo pracy.
Choć błysk jest dla mnie naturalnym sposobem oświetlania, to zauważyłem, że od jakiegoś czasu coraz bardziej ciągnie mnie do światła zastanego, głównie z powodu jego różnorodności kolorystycznej, całkowicie nieobecnej w studyjnym świetle.
Na koniec, dałem szansę dieslowi. V6, 275 KM, to przecież nie jest taki zwykły diesel. Właściwie to zdziwiłem się jak dobrze brzmi i jak dalekie było to od moich oczekiwań. W pozytywny sposób oczywiście. Do tego ośmiostopniowy automat pasował tu jeszcze lepiej niż do benzynowego silnika w Levante. Do tej pory nie prowadziłem jeszcze tak długiego samochodu. 525 cm Quattroporte nie sprawiało mi jednak najmniejszych trudności w manewrowaniu.
Znakomite siedzenia, doskonała ergonomia, świetny silnik, a jednak od pierwszej chwili wiedziałem, że lepiej czułem się w Levante. Może gdyby pod maską była słynna V8, emocje byłyby inne, jednak teraz czułem, że nie pasuję do tego samochodu, choć parę godzin wcześniej byłem pewien, że to właśnie Quattroporte będzie cieszyło mnie najbardziej. Wygląda na to , że polubiłem suvy…
Dzisiaj doszedłem do wniosku, że teraz mam ochotę na dzień z Rolls Roycem 🙂
Wygląda po prostu zjawiskowo.
Dziękuję 🙂